Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/222

Ta strona została przepisana.

Dziwna rzecz, iż myślę o tem tak spokojnie; przed kilku dniami zamierało mi serce na samo przypuszczenie tej konieczności, a teraz, doprawdy, traktuję to zupełnie chłodno. Być może, iż to jest wynikiem wyczerpywania się sił umysłowych, bo te wszystkie dramaty dyablo dużo musiały ich spożyć.
Coraz częściej miewam chwile zupełnego ogłupienia. Godzinami całe mi oddaję się kontemplacyom nad symetrycznym deseniem dywanika nad łóżkiem — i bawię się dosyć dobrze, przymrużając to jedno oko, to drugie, dla wypróbowania, którem lepiej widzę. A w dodatku i cały deseń inaczej się wydaje prawemu oku, a inaczej lewemu: raz kratki są węższe a dłuższe, to znowu szersze a krótsze. Jednem słowem zabawka doskonała. Zosia tylko nie może pewnie pojąć, czemu się tak uparcie w ten dywan wpatruję i miny oczami wyprawiam.
Ale mnie z tem coraz lepiej. Mam ciągle takie wrażenie, jakby mi się nie chciało myśleć, tak jak mi się nie chce ręki wyciągnąć, lub na drugi bok przewrócić.