Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/224

Ta strona została przepisana.

sposób dzień witam. I właśnie wtedy wydaje mi się rzeczą wprost niemożebną, żebym ja mógł umrzeć kiedykolwiek. Bo i jakże to będzie? Jakim sposobem może nadejść taka chwila, kiedy nie będę mógł „jestem!” wykrzyknąć?
I nie mogę wówczas wyobrazić sobie swojej śmierci. To moje „ja“ tak dalece wydaje mi się przytomnem i niezbędnie żywotnem, że nie mogę żadną miarą uwierzyć, aby istnieć przestało. „Ja,“ „ja“ „ja,“ — powtarzam sobie ciągle i brak mi imaginacyi na przypuszczenie, że przyjdzie chwila, kiedy już tego niepowtórzę.
Takie silne poczucie żywotności swego „ja“, zdawałoby się, powinno mię doprowadzić do wiary w jego nieśmiertelność, ale, niestety, sen codzienny i nieistnienie przed urodzeniem dostatecznie silnie potrafią rozwiać te złudzenia. Jeżeli nie istniałem już przez jedną część nieskończoności i tracę świadomość za każdem przyłożenie głowy do poduszki, — to możliwem jest, że i przez drugą część nieskończoności istnieć nie będę.
Śmierć może być dalszym ciągiem te-