Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

go bytowania, jakie było przed poczęciem. A czem nazwiemy to bytowanie — drzemką, niebytem, nirwaną, — wszystko jedno, kiedy nie można „jestem!“ wykrzyknąć. Powstajemy z nicości, jak mary, powołane przez jakieś siły nieznane, — chwil kilka migocemy, jak skierka na wietrze, i znów zapadamy w tę nicość, z którejśmy powstali.
Stach mi lekarstwo nalewa. Na co ja te paskudztwa wypijam, — to nie wiem, doprawdy. Starzecki jeszcze się przy nich upiera i pakuje we mnie coraz więcej, zadowolony, że chcę zażywać. A mnie już, co prawda, wszystko jedno. I od gorączki obiecał mi coś przynieść. Ciekawym bardzo. Ma to być podobno jego własnego wynalazku, tylko niewypróbowane jeszcze. Czy on mnie tylko nie durzy?

6 kwietnia.

W ostatnich czasach Stach czytywał mi głośno co dzień po kilka godzin. On się przy tem upierał, utrzymując, że mię to rozrywać powinno, — ja jednakże