Jeżeli mi kto powie, żem wypaczony, zły głupi, — odpowiem mu na to: „Zgoda,“ — ale niech mnie wyprostuje, zrobi dobrym i mądrym. Ja mu się u nóg z wdzięczności czołgać będę, — ale niech to zrobi.
A dziś, czy nie robiłem sobie tych samych wyrzutów?
Nazwałem się po prostu podłym, bo byłem podłym, — ale co mi z tego? Dziś ich przeprosiłem, a jutro będzie to samo, jeżeli nie gorzej, — i tak do końca.
Co oni winni, że mnie kochają, a wskutek tego przesadzają w chęciach dogadzania mi, odgadując najtajniejsze moje myśli, których się wstydzę? Co oni winni, że mnie niedorzeczne nadzieje przychodzą do głowy? Co winni, że mnie Starzecki od kilku dni durzy tem lekarstwem?
A przecież była dziś scena okropna! Brnąłem tem głębiej, im więcej czułem się słabym, na litość zasługującym. Ja nie chciałem im dokuczyć, jam siebie chciał zagłuszyć: Bo biedny ja już jestem — muszę się bronić przed samym sobą.
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.