. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dotychczas usiłowałem walczyć ze śmiercią, a raczej sam z sobą. Ale to już nad siły moje... Poddaję się zupełnie z wyczerpania. A niech tam! — już mi wszystko jedno. Dzisiejszą wiadomość od Starzeckiego usiłowałem jeszcze spotkać dumnie, kryjąc się z przygnębieniem. Ale wkońcu runąłem energią. Rzucałem się jak szaleniec, przeklinając wszystkich i wszystko, jęczałem głośno, płakałem... A niech tam!... Co mnie już oni wszyscy obchodzić mogą? Niech sobie myślą, co chcą, niech się śmieją, drwią choćby. A niech tam... ja konać muszę. Nie mam już mocy nad sobą, żeby się kryć z rozpaczą i własną słabością. I czemu oni nie śmieją się ze mnie? Niech się śmieją, chcę tego, niech mnie zabiją śmiesznością — tylko... tylko niech się nie litują nade mną.
A wreszcie już i to mi jest obojętnem. Wszystko jedno, aby się to zakończyło