Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

jak najprędzej. Już nadto cierpię..! Ukojenia pragnę.
A on to tak zimno, tak spokojnie powiedział o tem lekarstwie. Mnie krew lodowaciała, kiedym mu w twarz patrzał, — dech wstrzymałem, aby lepiej każde drgnięcie głosu uchwycić — a on to tak spokojnie powiedział...
Niema lekarstwa i nie będzie; po prostu niema. Wielu rzeczy brak na świecie, — to bardzo naturalne; ja nieraz jeść co nie miałem — więc i to naturalne, wszystko naturalne, tylko głupcy takim rzeczom się dziwią. To trzeba znosić spokojnie, filozoficznie, takie różne „niema,“ bo to mur, o który głowę tylko rozbić można.
A jednak ileż to okrucieństwa, ileż wyrafinowanego znęcania się tkwi nieraz w takiem jednem słowie „niema.“
Możesz palce gryźć z bólu, duszę drzeć w kawały, krzykiem rozwalać niebiosa, — ale tego muru „niema“ nie przebijesz!
Medycyna! Nauka! Doktorowie! gdzież wasza potęga? Patrzcie! tu robak powoli