Ciotkę moją pożegnałem dziś na wieki. Bo wiem, że nie przyjdzie już; a i dzisiejszą wizytę uważała pewnie więcej jako sposobność umartwienia wielkopostnego, aniżeli jako dług, spłacony obowiązkom rodzinnym. Nie byliśmy nigdy zbytnio czuli dla siebie. Ona usunęła się od nas pierwsza, bojąc się może, byśmy czego od niej niezapotrzebowali. Próżna obawa. Ręki żebraczej niewyciągałem do nikogo nigdy.
Dla tego też zdziwiłem się bardzo, ujrzawszy ją dzisiaj. Powiem nawet, że mnie do pewnego stopnia ujęła jej uprzejmość i chciałem ją przyjąć jak najserdeczniej. Z taką jednak ostrożnością pocałowała mię w czoło, tak gorliwie ścierała ukradkiem z ręki ślady moich ust, że mnie to musiało zrazić cokolwiek. A przytem byłem już i tak wycieńczony strasznym atakiem kaszlu, jaki przebyłem na kilka minut przed jej przybyciem. Wymówiłem się więc zmęczeniem, zdając trud bawienia gościa na Stacha. Przez cały czas ich rozmowy myślałem o tem wycieraniu rąk po moim pocałunku, ciągle starając
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.