Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

się usprawiedliwić przed samym sobą ten fakt i uznać za naturalny. Udało mi się po części, bo ja już niczemu się teraz nie dziwię. Bolało mnie to jednak strasznie i przejmowało wstrętem.
Wreszcie ciotka zwróciła się do mnie, mówiąc coś o wyjeździe na wieś, o swej gotowości przyjścia mi w razie potrzeby z pomocą, a nawet, zdaje się, zaproponowała mi — powstydziwszy się trochę dla ceremonii — pożyczkę. Na pierwsze uśmiechnąłem się gorzko, co do drugiego — szorstko prawie odmówiłem. Na tem się też skończyło. Wstała nakoniec, by się pożegnać. Uścisnąłem tylko podaną mi rękę, nie dotykając wcale ustami. To ją zaambarasowało trochę. Chciała jeszcze coś mówić, ale ją powstrzymała oschłość, z jaką odpowiadałem. Wahającym się krokiem postąpiła ku drzwiom, sama nie wiedząc, na co się zdecydować. Wreszcie odwróciła się ku mnie i powiedziała:
— Do widzenia Józieczku!
W głosie jej rozpoznałem najwyraźniej łzy. To mnie rozbroiło. Przytem i we mnie zaszła raptowna zmiana. Te wyrazy „do