sprawię. Wreszcie męczy mnie już myśl o tem wszystkiem. Głowa mi nieraz pęka, doprawdy, gdy sobie uprzytomnię to wszystko, co ich czeka. Wdzięczny jestem Amelce, że mi choć trochę ulżyła tego ciężaru. Ona może umyślnie tak się spokojnie zapatruje, aby mnie nie nękać bardziej, — ale ja chcę, chcę wierzyć temu, co mówi. Jeżeli rzeczywiście co złego ich jeszcze w życiu czeka, ja już nie potrafię nic zaradzić temu. A cóż im przyjdzie z tego, że umrę w zwątpieniu? Im to nie polepszy doli, a mnie stokroć bardziej zatruje ostatnią godzinę.
Niech już więc mię okłamują, niech grają komedyę, abym ja tylko mógł im uwierzyć.
Amelka chce koniecznie pozostawać u mnie i na noce, ale ja niemam serca przyjmować od niej tej ofiary. Ona dobra, sama się o to naprasza i niemal domaga, mówiąc, że jej stokroć gorzej spędzać noce z dala ode mnie, w niepokoju, z myślą, że ja tu sam leżę, prawie pozbawiony opieki. Mnie się serce rwało, żeby powiedzieć jej: „zostań, bądź ciągle przy
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.