Znów piszę. Muszę, chcę być przytomnym. Jeżeli to już koniec się zbliża, sam czuję... Przecież pożegnać się trzeba... spojrzeć na świat jeszcze... Trzeba, trzeba, bo to już na wieki, bo go już więcej nigdy nie zobaczę... Aby przytomnie, aby przytomnie!... Chcę patrzeć do ostatka... Tam już nic nie będzie...
A może morfina mnie uspokoi? A on tak długo nie przychodzi! Czego oni tak płaczą? — że jęczałem głośno? To nie ja jęczę; to ten pies tak wyje, co mi piersi wciąż kąsa. Zabijcie go, zabijcie! — bo to potwór, co mi życie wyjada...
Dzień wczorajszy był dla mnie prawdziwym dniem pożegnania ze światem. To, co było wczoraj, już się nie powtórzy nigdy; wiem o tem i dlatego z rozkoszą wspominam o każdym szczególe. A był to dzień piękny. Już od dziesiątej byłem otoczony wszystkimi. Spokojnie, nawet wesoło, zaczęliśmy się dzielić jajkiem. Ja mówiłem dużo, życząc im szczęścia