Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

którym miałem siedzieć, Amelka zajęła się przygotowaniem kolacyi.
Kiedym się obudził o siódmej wieczorem, wszystko już było gotowe. Stach wziął mnie na ręce, przeniósł do salonu i usadowił w fotelu, okładając ze wszystkich stron poduszkami.
Dziwna rzecz, — już sam ten wielki salon, umeblowany elegancko i oświetlony lampami i kinkietami, już sama ta zmiana otoczenia, w jakiej się znalazłem, wywarła na mnie ogromne wrażenie. Po dwóch miesiącach leżenia wśród tych ścian czterech, gołych, aż do rozpaczy jednostajnych, znienawidzonych w godzinach nocy, — cóż dziwnego, że taka błahostka, jak znalezienie się w innym pokoju, podziałała na moje nerwy. Wszystko mi się jakiemś nowem, niezwykłem wydało. Patrzyłem na obrazy, na fortepian, na meble, jakbym je pierwszy raz w życiu oglądał.
Oni rozmawiali z sobą, mówili coś i do mnie, alem ja nie mógł oderwać uwagi od wzroku. Jakiś marsz, czy polonez,