spokojny, nawet szczęśliwy może... O! to jego dzieło! Nie pojednał mię z Bogiem, bo nawet nie próbował tego: pojednał mię tylko z sobą samym i dał rozgrzeszenie świata... Zakończyłem już wszystkie rachunki...
A tak go się bałem!...
„Mój synu!“ — powiedział. Dlaczego nikt tak do mnie nie mówi? Ja go w ręce całowałem, na piersi mu padłem...
„Mój synu!“
Tak powiedział: „Mój synu!“ A ja płakać zacząłem, i strasznie, strasznie płakałem...
A potem mówiłem wszystko... Skarżyłem się na życie moje całe, — na nędzę, jaką cierpiałem, — na głód co mi dokuczał nieraz, — na siebie, żem życie zmarnował... A on mię w głowę całował i mówił, że mi wszystko wybaczonem będzie, bom się tutaj namęczył... Sam mu wyznałem moją niewiarę. On mi Chrystusa wskazał na krzyżu i pytał, czy go kocham w tej chwili.
— Tak — odpowiedziałem, — bo cierpiał tyle.
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.