„Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy cierpicie i pod jarzmem upadacie, a ja was ożywię.“
— Ulgi! — zawołałem; a on mi krzyż do ust przyłożył. Całowałem chciwie, wpijając się wargami w umęczone ciało...
I tak długo, długo byliśmy razem. Potem weszli wszyscy, a ja przyjmowałem ostatnie namaszczenie. Klękli na środku pokoju, wpatrując się we mnie. Uśmiechałem się do nich, ale nic nie mówiłem. Leżałem odrętwiały, upojony jakąś dziwną błogością. Nie myślałem o niczem.
Raz tylko jeden przemknęła mi przez głowę, jak błyskawica, myśl buntu.
Kiedy mi namaszczał nogi, chciałem się zerwać i krzyknąć? „To świętokradztwo! nie wierzę!“
Ale on wiedział o tem... i myśl moja stopniała...
I nawet kiedy Amelkę wynosili zemdlałą, — choć wiedziałem o tem, — nie mogłem dać znaku życia.
Teraz mnóstwo myśli i pytań ciśnie mi się do głowy, ale już nie pracuję nad
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.