Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

przerażenia zląkłem, niż tej swojej krwi. Naturalnie zmiękłem od razu, jak masło. Dałem mu już wyprawiać ze mną, co mu się tylko spodobało; a że przytem i te szelmowskie piersi piekielnie, jak nigdy, mię bolały, zmiękłem do reszty. To i naturalnie stało się straszne głupstwo. Zaczęliśmy się rozczulać wzajemnie (niech licho porwie wszelkie czułości!), ja się nie wiadomo z czego i po co rozmazałem, jak stara histeryczka, — potem w nocy gorączka, majaczenie, krwotok, historye, — rano doktór, bańki, lód, — jednem słowem taka chryja, jakiej świat nie widział. No i jak też szczęśliwie z kochanym doktorkiem zapakowali mię do łóżka, tak czwarty tydzień prawie się z niego nie podnoszę. Rozmazali tylko chorobę nic więcej, a to wszystko funta kłaków nie było warte. Stach zaraz pompatycznie nazwał moją chorobę zapaleniem płuc i kazał mi w to wierzyć, jak w ewangelię, co nie przeszkadzało, żem się śmiał z tego od początku do końca. Niegodziwiec, chciał mi nawet papierosy skonfiskować: wyprawiłem mu o to taką awanturę, że się na mnie pół dnia dąsał.