Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

binkę. Ostatecznie człowiek nic nie robi, je (co prawda, nie zbytnio ja się i objadam znowu), pije, mógłby spać, gdyby mógł, niby się o nic nie troszczy, a zato wypoczywa za wszystkie czasy. Jak pamięcią sięgnę, nigdy takich długich i swobodnych nie miałem wakacyi. A przecie już żyłem trochę. Jedenaście lat zeszło w gimnazyum, bo to rozmaicie się tam z tem przechodzeniem z klasy do klasy przytrafiało, i poprawki były, i zimowało się coś ze trzy razy w jednej klasie; a zawsze była praca, pośpiech, termin. Brrr... jak mi to wszystko obrzydło! A przedewszystkiem łaciny i greckiego nie cierpiałem, całą antypatyą mej duszy nie cierpiałem i z rozkoszą zapominałem wszystkich gramatycznych wyjątków tych językowych szpargałów. Teraz znów trzeci rok na prawie mija. Na trzecim kursie najwięcej pracy, egzaminów coś z mendel chyba, a wszystko jeden od drugiego nieznośniejsze. I znów praca i praca.
Wreszcie nie o pracę chodzi, bo i sambym chwili na próżno nie zmarnował, — ale ta terminowość, ten mus, ta nędza, co