Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

miała po Europie na koncertach rozbijać fortepiany, — zawsze to jednak przykro widzieć tę iskrę bożą tak zaprzedaną za kęs chleba.
Zresztą Zosia nie wiele sobie z tego zdaje sprawy. Nie dostrzegłem w niej dotąd ani cienia zarozumiałości, a przez to niezadowolenia z życia. Ona przyjmuje wszystkie przymusy losu tak spokojnie, tak chętnie, jakby je uważała za spełnienie własnych marzeń. Dziecko z niej jeszcze takie, że nie zadaje sobie trudu nad dociekaniami w kwestyach życia. Przypuszczam, iż gdyby kto w nią wmówił, że powinna się wyrzec i muzyki nawet, zdołałaby się zastosować do takiego przymusu, choć z wielkim żalem, ale bez cienia goryczy i pretensyi. I nie dlatego, żeby ta muzyka nie była dla niej niemal niezbędnym warunkiem umysłowej egzystencyi, — bo jest ona dotąd jedyną rozkoszą jej życia, — ale po prostu dlatego, że w jej głowie nie postała nigdy myśl jakiegoś oporu względem tego, do czego zniewala życiowa walka.
Do jednego tylko los nie potrafiłby jej nagiąć: — do samodzielności. Ta jej zupeł-