Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

Całe jeszcze szczęście, że ten starowina Hofmann, zgodził się przychodzić do mnie na lekcye. Przynajmniej z nim godzina schodzi jako tako. Dziś mnie pochwalił za dobre postępy i starał się wmówić we mnie nadzieję, że za rok będę mówił po niemiecku jak rodowity Berlińczyk. Niestety, ogromnie o tem wątpię. Co za nieznośny język! Wymawiają nam, Polakom, że się chętniej uczymy francuskiego, a choćby angielskiego niż niemieckiego. Ależ słowo daję, ten nasz wstręt do niemczyzny ma swoje podstawy. Pomijając wszelkie kwestye sympatyi lub antypatyi narodowej, w samym języku znajdziemy usprawiedliwiające powody. Jakaż zawiła budowa zdań! Ten zwyczaj stawiania orzeczeń na samym końcu zdań, zniewala do trzymania umysłu w natężeniu aż do ostatniego wyrazu frazesu, co jeszcze przy niezwykłej długości okresów jest szalenie nużącem. Trzeba od dziecka gimnastykować umysł, żeby go uczynić wytrzymałym do takiej ciągłości myśli. Sądze że sam już język ze swemi piętrowemi budowlami zaprawia