Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

wszy. Niezrażony jednak jeszcze, przeciwnie, jak Byron, podniecony taką najwidoczniejszą niesprawiedliwością, zabrałem się do pióra i napisałem znowu jakąś wspaniałą niedorzeczność.
Boże!... co oni mi odpowiedzieli!... co oni mi odpowiedzieli!...
Do dziś dnia nie mogę o tem pomyśleć bez dreszczów, i wcale nie rozkosznych.
Lekarstwo jednak poskutkowało. Twórczość moja dostała jakby pałką w łeb i zamilkła nagle. Już się chyba nigdy nie puszczę na taki eksperyment.
Ale dobrze, że to już tak strasznie dawno. Wreszcie nikt, literalnie nikt, o tem nie wie.
Zosia moja kochana dziś podwójne lekcye odrabia. Chce sobie na jutrzejszy wieczór wytargować kilka godzin i razem z nami je spędzić, żeby wesoło karnawał zakończyć. Zakończyć? Czyż on się dla niej zaczyna kiedy?
Jak to dobrze dla niej, że ona nie czuje całej nędzy swej egzystencyi! Ona