Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

sadzki; — alem ją wprędce udobruchał przesadzoną nieco uprzejmością. Zabawiła z pół godziny, gawędząc zawzięcie. Widząc moją niewygodną pozycyę na łóżku, sama się wyrwała z projektem przysłania mi fotelu. Ma tam podobno jakiś stary grat, który stoi bez użytku. Wymawiałem się trochę, ale w gruncie rad byłem bardzo. Na krześle siedzieć jeszcze nie mogę, a w łóżku już wstyd jakoś. Może tym fotelem wystraszę te resztki choroby.
No, ale zdaje się, że to już obiad się zbliża. Jakoś na pisaniu czas mi szybciej umyka, a skołatana głowa wypoczywa.
Ale po co ja to wszystko piszę?...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przed godziną otrzymałem list od Amelki. Przedewszystkiem ucieszyło mię to, że ona nic nie wie o mojej chorobie. Zosia dotrzymała słowa. Na co się ma martwić na próżno? Mnie tem nie pomoże, a sama mogłaby się jeszcze rozchorować z niepokoju, bo nas bardzo kocha. Chciałaby pewnie przyjeżdżać doglądać mię w chorobie, a ja tu przecież mam zamiar wyzdrowieć wkrótce.