Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/80

Ta strona została przepisana.

dzieciństwa. Wiara była dla mnie wszystkiem: przez jej pryzmat widziałem świat i życie, ona była jedynem światłem, rozpraszającem mroki zagadek, jedyną spójnią, łączącą w całkowity systemat wszystkie pojęcia o wszechświecie. Taki pogląd na świat, choć mylny, wystarczał mi zupełnie, i doprawdy byłem wówczas szczęśliwym, choć nie czułem tego.
Minęły jednak te lata. Zaczynałem obojętnieć na siłę tego światła, które, bądź-co-bądź i jakbądź, oświetlało mi przecież wszystko. Obcowanie z kolegami, chęć dostrojenia się do ich kamertonu moralnego, podkopywały coraz bardziej ten gmach, zbudowany z wierzeń. Dziecko przetwarzało się w mężczyznę, a przecież mężczyźnie nie do twarzy modlitwa! Zaczynałem się wstydzić swych zacofanych pojęć. Było to rozluźnienie się wiązań budowli.
Potem należało jakimikolwiek czynami zaświadczyć o liberalizmie poglądów, choćby wbrew własnemu sumieniu. O, bom ja jeszcze wierzył wówczas! Może nie z taką siłą, nie z taką gorliwością, jak dawniej, alem wierzył jeszcze. Odrzuciłem tylko