szę, i napełnił światłością i upojeniem. Roztapiałem się w tej niebiańskości, anielała mi dusza — i byłem w niebie...
W niebie? Wszakże tam Bóg panem? Czułem Go, widziałem niemal.
On był wielki, potężny, jedną ręką kierował ruchem wszechświata, drugą sypał dobrodziejstwa i łaski.
Takim Go widziałem, takim mieć Go chciałem, takim mię Go widzieć nauczono...
Na kolana!
Zgiąłem kolana.
Zacząłem się modlić...
— Tyś jest wielki, Boże, dobry, wszechmocny, miłosierny! Wysłuchaj modlitwy dziecka twego, które z ufnością i pokorą śle Ci słowa skargi i prośby...
I płynęła modlitwa...
Przypomniały mi się lata, ubiegłe już dawno, kiedym błagał w modlitwie o zdrowie i życie matki, kiedym z naiwną ufnością wymagał od Niego, by zmienił tor biegu świata i ocalił mi to najdroższe życie.
Nie wiele pragnąłem teraz. Niech mi choć jednym promykiem rozjaśni życie,
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.