Nie zdałem.
Ogarnęła mię wściekłość. Zdawało mi się, żem miał prawo mieć o to żal do Boga.
To też krnąbrność i pycha wsączyły mi się w serce.
Drwiłem, szydziłem, bluźniłem.
Wreszcie wstyd mi było przed samym sobą. Tak się upokorzyć, tak zdziecinnieć, tak się zaprzeć całego dobytku rozumu, którym się w owe czasy niezmiernie szczyciłem — i za to nic nie otrzymać!
Czułem urazę i miałem jakąś rozkosz w myśli; że mogę coś zarzucić temu najdobrotliwszemu Bogu, przed którym kolana zginają.
Dzieckiem byłem jeszcze.
Nowe wrażenia jednak szybko zatarły to bolesne przejście i gniew mój bezsilny.
Zobojętniałem dziwnie. Dogmat za dogmatem leciał w gruzy, a ja dopomagałem jeszcze do tej niszczącej pracy. Przeczytałem kilka książek, w których nic nie było o Bogu, zapaliłem się do fizyki, zasłyszałem coś o Wolterze i Darwinie, jednem słowem mądrzałem strasznie. Nigdy nie
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.