Tak sobie jakoś wyrozumowałem.
I było mi z tem dobrze. Ukończyłem właśnie gimnazyum i wstąpiłem na uniwersytet. Nowe wrażenia, odmienny tryb życia, pochłaniały mię w zupełności. Swoboda, jakiej używałem po wyjściu z klauzury gimnazyalnej, olśniła mię na czas jakiś. Życie prowadziłem nad wyraz nieporządne. Tłumione dotychczas żądze wystąpiły z całą siłą. Popłatniejsze trochę lekcye pozwalały mi na zakosztowanie niejednego zakazanego owocu. Wreszcie — różne tam były historye.
Używałem więc trochę.
Zmieniłem się do niepoznania. Z dawnego pilnego i naiwnego chłopca przeobraziłem się w studenta hulakę, z szyderczym uśmiechem na ustach, pustką w głowie, a nicością w duszy.
Tak mi zeszedł pierwszy rok życia uniwersyteckiego. Cudem jakimś udało mi się tylko przejść na drugi kurs: zupełnie nie uważałbym się za pokrzywdzonego, gdyby mię na drugi rok zostawili, tak dalece zaniedbałem się w pracy.
Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.