Zawżdy się zbytek kończy doświadczeniem smutnem.
Płakał ojciec łakomy nad synem rozrzutnym,
Umarli oba z głodu; każdy z nich zasłużył:
Syn, że nadto używał, ojciec, że nie użył.
Mnie to kadzą, rzekł hardzie do swego rodzeństwa,
Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
W tem gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił,
Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.
Ocean niezmiernością swoją zbyt zuchwały
Gardzić począł rzekami, które weń wpływały.
Przestańcie, mówił do nich, dodawać mi wody.
Rzekł Tagus: Daj nam pokój! dla twojejej[1] wygody,
Dla twojej wspaniałości, żyzną ziemię porzem;
Gdybym ja nie był rzeką, nie byłbyś ty morzem.
Gdy starszych przybierano w pozłacane rzędy,
Gniewał się młody zrzebiec na takowe względy.
Przyszła kolej na niego; z początku był hardy,
Aż kiedy w pysku poczuł munsztuk nader twardy,
Gdy jezdźca przyszło dźwigać, znosić rzemień tęgi,
Gdy go ściskać poczęły dychtowne popręgi:
W płacz nieborak; a stary: Na co ten płacz zda się?
Chciałeś, cierpże. Żal próżny, kiedy po niewczasie.
Nie żałując sił własnych i ciężkiej fatygi,
Dwa żółwie pod zakładem poszły na wyścigi,
- ↑ Błąd w druku; powinno być – twojej.