W pewnej bibliotece — gdzie było, nie pomnę —
Powadziły się księgi; a że niezbyt skromne,
Łajały się do woli różnemi języki.
Wchodzi Bibliotekarz, pyta się kroniki:
Dlaczego takie wrzaski? — Dla tego się swarzem,
Iżeś mnie śmiał położyć obok z kalendarzem. —
Wszystko się tu porządnie, rzekł jej, posadziło;
On zmyśla to, co będzie; ty zmyślasz, co było.
Mniej szkodzi impet jawny, niźli złość ukryta.
Ukąsił idącego brytan hipokryta;
Rzekł nabożniś: Psa obić, nie bardzo się godzi,
Zemścimy się inaczej, lepiej to zaszkodzi. —
Jakoż widząc, że ludzie za nim nadchodzili,
Krzyknął na psa, że wściekły; w punkcie go zabili.
Od wieków trwał na puszczy dąb jeden wyniosły,
W cieniu jego gałęzi małe drzewka rosły.
A że w swojej postaci był nader wspaniały,
Że go dorość nie mogły, wszystkie się gniewały,
Przyszedł czas i na dęba spełnić srogie losy.
Słysząc, że mu fatalne zadawano ciosy:
Cieszyły się niewdzięczne; wtem upadł dąb stary,
Połamał małe drzewka swojemi konary.
Choć przykro, trzeba cierpieć, choć boli, wybaczyć,
Skoro tylko kto umie rzecz dobrze tłumaczyć.
Wszedł wilk w traktat z owcami, o co? o ich skórę,
Szło o rzecz. Widząc owce dobrą konjunkturę,