Lecz gdy szło o to, jakby ją wzięli,
Powiedział stary: Ja nie ugryzę. —
Powiedział chromy: Ja ledwo lizę. —
Ślepy: Nie widzę jej towarzysze! —
Głuchy: A ja was bracia! nie słyszę. —
I tak gdy ciągle spór z sobą wiedli,
Została rzepa, i nic nie jedli.
Jak u nich rzepa, tak u nas mienie.
Każdy ma swoje wyrozumienie;
Gdy o zysk idzie, chcemy zarobić,
A kiedy na zysk, nikt nie chce robić.
Prosił bramin pobożny oświecenia z góry.
W tem duch stanął, a w pośród pełnej grzmotów chmury
Wzniósł się głos: W tem, co znajdziesz, jest nauka wielka. —
Duch zniknął. Spojrzy bramin, aż przed nim umbrelka.
Jeżeli się przestraszył, bardziej jeszcze zdziwił;
Żeby się jednak górnej myśli nie sprzeciwił,
Wziął rzecz, której zdatności dotąd był nie wiedział.
Gdy więc smutny i w myślach zatopiony siedział,
Nie wiedząc, czy los wielbić, czyli nań narzekać:
Tak niezwyczajnie słońce zaczęło dopiekać,
Iż nie mając wśród pola żadnego schronienia,
Z rozpostartej umbrelki zyskał pomoc cienia.
W tem zbierały się chmury i wiatry powstały;
Lubo w tej porze bramin cierpliwy i trwały,
Przecież widząc, co zyskał, rzekł sobie: Duch zdarzył,
Kto wie, może w tym darze i inne skojarzył. —
Gdy mu więc wiatr był przykrym mocą swoją wielką,
Zastawił się i zyskał schronienie umbrelką.
Po wichrze deszcz się spuścił i gdy pola moczył,
Bramin kiedy narzędzie dane sobie zoczył,