Dlatego między nami zaraza się szerzy, 101
I nie wprzody się w swoim gniewie Feb uśmierzy,
Aż król powróci zdobycz, którą dotąd trzyma,
I darmo odda brankę z czarnemi oczyma:[1]
Gdy do Chryzy poślemy ieszcze stugłów święty,
Może się da złagodzić dla nas bóg zawzięty.„
Skończywszy usiadł Kalchas. Natychmiaſt powſtanie,
Trzymaiący szerokie Atryd panowanie,
Straszliwie pomieszany, gniew mu wnętrze ściska,
A oko rozpalone żywym ogniem błyska;
I rzekł, krzywym rzucaiąc na Kalchasa wzrokiem:
„Zawsze ty, widzę, iesteś nieszczęścia prorokiem,[2]
I nic nie umiesz dla mnie zwiastować przyiemnie:
Każdy twóy czyn i wyraz serce rani we mnie.
Teraz nawet rozgłaszasz pomiędzy Achiwy,
Iż dlatego zarazą Feb ich trapi mściwy,
Żem zatrzymał dziewicę, okupem wzgardziłem.
Posiadanie téy branki bardzo mi iest miłem:
Byłaby moią w domu pociechą iedyną,
Większą niż Klitemnestra, którąm wziął dziewczyną.
Wyrówna iéy rozumem moia niewolnica,
I sercem i przemysłem i pięknością lica.
Ale, gdy trzeba, oycu wracam ią do ręki,
Bo wolę całość ludu, nad iéy wszystkie wdzięki.
Tylko mi tę osłodzcie stratę przyiaciele:
Godziż się, bym szkodował sam ieden tak wiele?
Strona:Iliada.djvu/113
Ta strona została przepisana.