Strona:Iliada.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Palił świętość i wino lał kapłan pobożny,        463
Przy nim z pięciozębnemi młodzież stałą rożny,
Pokosztowawszy wnętrza, resztę mięsa zsiekli,
I po spaleniu udzców na węglach upiekli.
Tak wszystko zgotowawszy, nakrywaią stoły,
Jedzą, każdy używa swéy części wesoły.
Wraz pełne wina czary, ustroione w wieńce,
Przed każdym biesiadnikiem stawiaią młodzieńce,
Wreście pieśniami chwały Apollina głoszą,
Brzmią czcią iego, bóg słucha tych pieni z roskoszą.
Zachodzącego słońca gdy zgasły promienie,
A ponure noc czarna rozszerzyła cienie,
Poszli i przy okręcie zamknęli powieki:
Lecz gdy wstała Jutrzenka, zrywaią się Greki,
Wychodzi nawa z portu, na morze odbiia,
Z ubłaganego Feba łaski wiatr im sprzyia:
Więc maszt wielki podnoszą, rozpuszczają żagle,
Rznie okręt szumne wały, brzegi znikły nagle.
Wkrótce do swoich szybkim przybywaią biegiem,
Dźwigaią okręt z wody, stawiaią nad brzegiem,
I oparłszy na tragach, rozchodzą się sami,
Ci się kryią po nawach, ci pod namiotami.
Zagniewany Achilles o dziewicy wzięcie,
Nigdzie nie wyszedł, siedział na swoim okręcie,
Nikt go nie widzi w boiu, nikt w radzie nie słyszy,
Lecz w smutku pogrążony, za bitwami dyszy.