Porwał za nogę, rzucił z niebieskiego gmachu,[1] 593
Zaledwie ze mnie dusza nie wyszła z przestrachu:
Leciałem przez dzień, w wieczór upadłem na Lemnie,
Tam Syntyowie ducha obudzili we mnie.„
Tę Wulkan o przypadku swoim powieść czyni,
A na to z białą dłonią śmieie się bogini,
I z uśmiechem odbiera czarę z ręki syna.
On zaś od prawéy strony obdzielać zaczyna,
Słodkim nektarem nieba wysokiego panów,
Który czerpa obficie z poświęconych dzbanów.
Smiały się, piiąć nektar, do rozpuku bogi,
Że im służył tak grzecznie Wulkan krzywonogi.
Stół do zachodu słońca zasiadaią w koło,
Jedzą smacznie i piią, bawią się wesoło:
Apollo gra na cytrze, a Muz chór dobrany,
Słodkiemi wyśpiewuie głosy na przemiany.
Gdy słońce świetną głowę skryło w Oceanie,
Każdego boga własne przyymuie mieszkanie:
Bo w Olimpie ma każdy z bogów pałac złoty,
Cudownéy przemyślnego Wulkana roboty.
Jowisz także tam idzie, gdzie swóy umysł boski,
Snem zasila, wielkiemi zmordowany troski.
Skłania głowę i daie odpoczynek oku:
Na złotém łożu Juno przy iego śpi boku. 616