Strona:Iliada.djvu/211

Ta strona została przepisana.

I nie mógłbym znieść, kiedy syn, moie kochanie,
Z mężnym do poiedynku Menelaiem stanie.
Wie Jowisz nieśmiertelny, wiedzą insze bogi,
Na którego z dwóch padnie śmierci wyrok srogi.„
To wyrzekłszy ofiary święte na wóz wkłada,[1]
Bierze starzec do ręki leyce i sam siada,
Z nim się mieści Antenor: zaciął biczem konie,
Skierował wóz i w pysznym stanął Jlionie,
Hektor z męztwa, Ulisses zaszczycony z rady,
Rozmierzaią plac między zbroynemi gromady.[2]
Trzęsą losy w przyłbicy położone na dnie,
Na kogo pocisk rzucić pierwszego wypadnie.
Do bogów zaś narody oba ręce wznoszą,
I Grecy i Troianie tak Jowisza proszą.
„Wielki boże! którego władza z Jdy słynie,
Niechay natychmiast sprawca tylu nieszczęść zginie,
Niech go czarne Plutona siedlisko zabierze,
Dwa narody zaś wieczne niech złączy przymierze.„
Tak się modlą, a Hektor w tył zwróciwszy oczy,
Wstrząsł szyszak, los gładkiego Parysa wyskoczy.
Siadaią w rzędach męże, blisko bystrych koni,
A równina od świetnéy zaiaśniała broni.
Wtenczas prześliczny Parys, mąż prześlicznéy żony,
Zaraz na siebie oręż przywdziewa stalony;[3]
Na białą naprzód nogę obuw kształtny wciąga.
Który srebrnemi haftki iak naymocniéy sprząga;

  1. Ofiar przeklęſtwa nie godziło się pożywać, lecz albo ie zakopywano w ziemię, albo rzucano w morze, i tym końcem zapewne bierze ie z sobą Pryam.
  2. Ten, któryby się za wytknięte granice dał przeciągnąć, tém samém iuż za zwyciężonego był miany.
  3. Parys bierze na siebie ciężką zbroię, bo wprzód lekko tylko uzbroiony wybiegł na przodek.