Strona:Iliada.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Słysząc, że od Achiwów ściśnieni iesteście,        205
Obawiałem się, żeby w oblężoném mieście,
Do sytości przywykłe, nie cierpiały głodu.
Z łuki przyszedłem, z których tyle mam zawodu.
Już grot móy Dyomeda i Atryda ruszył,
Dobył z nich krwi, lecz tylko bardziéy ich rozjuszył.
Złym ia wyrokiem zdiąłem te łuki ze ściany,
Kiedy od ślachetnego Hektora wezwany,
Powolny iego chęci, przyszedłem pod Troię.
Lecz ieżeli oyczyznę ieszcze uyrzę moię,
I dom luby, i żonę kochaną uprzeymie;
Niechay mi nieprzyiaciel głowę z karku zdeymie,
Jeśli ich nie dam ogniom, potrzaskanych w sztuki:
Bo widzę, że mi próżnim ciężarem te łuki.„
„Przestań, Eneasz rzecze, tak podle ich cenić:
Inaczéy się los woyny nie może odmienić,
Aż my się z tym zaiadłym spotkamy rycerzem:
Siaday na wóz, obadwa na niego uderzem.
Doświadczysz koni Trosa, iak zręcznie koleią
I nacierać, i bystro uciekać umieią.
Te nas ocalą, ieśli mimo nasze męztwo,
Jowisz Dyomedowi zechce dadź zwycięztwo.
Ja się bić będę, w twoiéy bicz i leyce dłoni,
Lub ty walcz, a ia wezmę kierowanie koni.„
Na to Eneaszowi Pandar odpowiada:
„Niechay raczéy wędzidłem twoia ręka włada,