Strona:Iliada2.djvu/067

Ta strona została przepisana.

Skończył: łupy na drzewie zawiesił wysoko:        465
Których ażeby mogło w nocy dostrzedz oko,
I aby w ich szukaniu, gdy wróci, nie zboczył,
Trzciną i złamanemi gałęźmi otoczył.
Idą wodze po zbroi, we krwi czarnéy brodzą,
Aż nareście do Trackich zastępów przychodzą.
Spały długą podróżą zmordowane męże,
Przy nich leżą w troistym porządku oręże,
Blisko tych są przy każdym iarzmie dwa rumaki:
W środku, spoczywa Rezus między swemi Traki.
Naprzeciw stoią konie śnieżyste za wozem,
Przywiązane do niego świecącym powrozem.
Uyrzawszy ie Ulisses, Tydyda ostrzega:
„Oto mąż, oto konie sławione od śpiega.
Użyy tu, przyiacielu, męztwa i czyń śmiało,
Bo próżnować z orężem w ręku nie przystało:
Odwiąż konie, lub ieśli chcesz, ty dobądź broni,
Ty biy, ia nie zapomnę uprowadzić koni.„
Rzekł, Pallada śmiałością nową serce grzeie:
Zatém na wszystkie strony rzeź okrutną sieie:
Co razy wzięli, z piersi ciągną ięk głęboki,
Ziemia się od płynącéy czerwieni posoki.
Jak lew, na niestrzeżone gdy owce napada,
Straszliwą klęskę trzodzie opuszczonéy zada;
Tak zaciekły Dyomed rzeź w obozie szerzy,
I bez życia zostawia dwunastu rycerzy.