Strona:Iliada2.djvu/081

Ta strona została przepisana.

Na Jza i Antyfa idzie zapalony,        101
Tego Pryam z kochanki, a tego miał z żony:
Na iednym siedzą wozie dway rycerze młodzi,
Jzus końmi kieruie, Antyf bronią godzi.
Niegdyś pasących trzody Pelid wziął ich łupem,
Przywiódł związanych, późniéy wydał za okupem.
Nieszczęśliwi! pod sroższy dzisiay wyrok idą:
Jza piersi okrutną przeszył Atryd dzidą:
Antyfa ciął pod ucho: pada i umiera.
Przybiega Agamemnon, i gdy zbroię zdziera,
Aż sobie, że ich dawniéy widział, przypomina,
Gdy z Jdy byli wzięci przez Peleia syna.
Jak, gdy lew do łożyska prędkiéy łani wpadnie,
Młody iéy płód porywa, zabiia go snadnie,
Koci w zębach gruchota i duszę wyciska,
Nie da mu biedna matka ratunku, choć bliska:
Ale sama przelękła, porzuciwszy dzieci,
Przez knieie niedostępne, przez las gęsty leci,
Uziaiana i cała słonym zlana potem;
Tak z Troian nikt ich nie wsparł przed zobóyczym grotem,
Owszem sami strwożeni, precz z pola pierzchali.
Wtedy król Hyppolocha i Pizandra wali:
Oyciec dwu woiowników był Antymach stary:
Ten drogiemi przekupion od Parysa dary,
Odradzał, by Helenę powrócić do Sparty:
Wpadł na nich Agamemnon, okrutnie zażarty.