Strona:Iliada2.djvu/087

Ta strona została przepisana.

Rzuca się, i Koona oszczepem dościga,        257
Gdy on, wołaiąc na swych, braterski trup dźwiga.
Nieszczęsny! chcąc ocalić brata, podpadł zgubie.
Król mu głowę odwalił na bratnim tułubie.
Tak wytknięte spełniwszy wyroki od nieba,
Dwa syny Antenora, poszły do Ereba.
Dopóki krew mu wrząca wytryskała z rany,
Dzidą, mieczem, kamieńmi, walczył na Troiany:
Zwalał wszystkich, ktokolwiek śmiał mu się nawinąć.
Ale, gdy z oschłéy rany przestała krew płynąć,
Mimo mężne wytrwanie, przeiął go ból wielki.
Jakie, gdy płód wydaią na świat, rodzicielki
Zwykły cierpieć boleści, które na matrony,
Slą Jlitye, córy okrutne Junony;
Tak przenikły, tak ostry ból Atryda przeszył.
Wsiadł na wóz, każąc słudze, by do floty śpieszył:
Ale wprzód, niżli odszedł, lubo cierpiał srodze,
Tak do boiu zagrzewał i woyska i wodze:
„Przyiaciele! rycerze pomiędzy Achiwy!
Odpieraycież wy teraz od naw bóy straszliwy;
Kiedy Jowisza twarde wyroki nie dały,
Abym dziś z Troianami walczył przez dzień cały.„[1]
Rzekł, a biczem powoźnik bystre konie biie,
Te do naw biegną, pyszne wykręcaiąc szyie,
Kurz im grzbiety okrywa, piana na pierś pryska,
Gdy rannego unoszą króla z boiowiska.

  1. Agamemnon, mimo ciężkich bolów, okazuie wiele ſtałości, i na to się tylko uſkarża, że dłużéy walczyć nie może. Gdyby rozpaczał o sobie, byłby tém samem męztwo i zapał woyſka osłabił.