Strona:Iliada2.djvu/092

Ta strona została przepisana.

„Próżny strzelcze! rzeki Tydyd, z łuku twe zalety,        387
A naymilsza zabawa, uwodzić kobiety;
Jeżeliś mężny, w polu oba stańmy śmiele,
Na a nic ci się nie przyda twóy łuk i strzał wiele.
Chlubisz się, żeś mię w nogę drasnął, raz twóy słaby.
Gardzę nim, iakby wyszedł od dziecka, lub baby.
Bo nikczemnego człeka i pocisk nikczemny.
Co z moiéy ręki, nigdy cios nie iest daremny:
Kogo się dotknie, z tego wraz dusza wyleci.
Rwie włosy po nim żona, sieroty są dzieci,
Więcéy go miłe niewiast grono nie obsiędzie,
Ale zgniły, dla sępów brzydką pastwą będzie.„
Tak łaiał, wtém do niego Ulisses przypada,
Swém po zasłania ciałem; rycerz w tyle siada,
I grot wyciąga z nogi. Musiał rzucić pole,
I śpieszyć do okrętów; takie cierpiał bole.
Natenczas, sam na placu został król Jtaki,
Bo wszystkie trwogą zjęte pierzchnęły orszaki,
I ięcząc, różne myśli tak rozbiera w sobie:
„Jakżem ia nieszczęśliwy! co pocznę w téy dobie?
Jeśli ucieknę, ciężką sławie zadam ranę:
Gorsza, gdy otoczony sam ieden zostanę.
Wszyscy pierzchli: lecz dłużéy wahać się nie godzi,
Wiem, że z placu haniebnie sam gnuśnik uchodzi:
Mąż zaś wielkiego serca, nigdy się nie boi,
Czy zwalczy, czy go zwalczą, na mieyscu dostoi.„