Strona:Iliada2.djvu/095

Ta strona została przepisana.

Więc mówi do Aiaxa, bliskiego rycerza:        465
„Aiaxie, głos Jtaka w uszy mię uderza,
Musi on w niebezpiecznym znaydować się stanie,
Otoczyli go pewnie zawzięci Troianie,
Woła wsparcia, niezdolny sam oprzeć się wielu:
Wyrwiymy go z rąk zjadłéy tłuszczy, przyiacielu.
Choć mężny, lecz sam; liczba i mężnych zwycięża:
Ach! żeby Grek nie płakał tak wielkiego męża!„
To rzekłszy, idzie przodkiem, Aiax za nim śpieszy:
Znayduią Ulissesa wśród Troiańskiéy rzeszy.
A iak orszak zgłodniałych lampartów, krwi chciwy,
Pędzi się za rogaczem, ranionym z cięciwy;
Ten póki siły starczą i krew nie upłynie.
Szybkim biegiem po gęstéy ucieka krzewinie:
Wreście pada bez życia, osłabion od strzały;
Przypadaią lamparty, szarpią go w kawały:
Lecz gdy tam lwa srogiego przypadek zaniesie,
Lew żrze zdobycz, lamparty rozprysną po lesie;
Tak i liczni, i silni za Ulissem idą
Troianie, a Uisses śmierć odpędza dzidą.
Lecz gdy Aiax z puklerzem, nakształt wieży, stanie,
W różne strony przelękli pierzchaią Troianie.
Atryd go wziął za rękę, z boiu wyprowadził,
I gdy z końmi powoźnik przybył, na wóz wsadził.
Wtedy wielki Troianom Aiax na kark wsiada:
Natychmiast Dorykl, boczny syn Pryama, pada: