Strona:Iliada2.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Zwraca czoło, otoczon od swoich rycerzy:        595
Walczą, a bóy zaiadły, iak pożar się szerzy.
Tymczasem Nestor bystrym do naw pędem zmierza,
Uwożąc Machaona, narodów pasterza.
Poznał go Pelid, stoiąc na wierzchołku nawy,
Skąd widział prace mężów i zważał bóy krwawy.
Zaraz, wzywa Patrokla: ten czasu nie traci,
Wychodzi mąż z namiotu w Marsowéy postaci.
Zły moment! bo mu drogę do zguby uściela:
A zbliżywszy się, pyta swego przyiaciela:
„Czego żądasz Achillu? iakie dasz roskazy?„
Pelid rzecze takiemi do niego wyrazy.
„Zbici srodze, klęskami przytłoczeni tylą,
Dzisiay Grecy, Patroklu, do nóg mi się schylą:
Nie masz środka, ostatnia ciśnie ich potrzeba.
Ale ty, przyiacelu, kochany od nieba,
Bież prędzéy do Nestora, abyś się dowiedział,
Który to z wodzów ranny na wozie z nim siedział.
Jeżeli sądzić można z podobieństwa, mniemam,
Że to Machaon lekarz, lecz pewności nie mam:
Z tyłum go uyrzał, oczy twarzy nie postrzegły,
Gdy szybkim pędem konie pomimo przebiegły.„
Na rozkaz przyiaciela swego Patrokl gotów,
Czémprędzéy wdłuż naw Greckich idzie i namiotów.
Oni wtedy szczęśliwie dopadłszy obozu,
Przed Nestora namiotem wystąpili z wozu: