Strona:Iliada2.djvu/153

Ta strona została przepisana.

I pod samemi stopy Hektora upada.        205
Śmierć wnuka bardziéy ieszcze Neptuna rozjadą:
Nowym gniewem przeciwko Troianom zawzięty,
Zapalaiąc, obiega namioty, okręty,
Pragnie, by krew Dardańska lała się potokiem:
Wtedy mu Jdomeney śpiesznym zaszedł krokiem.
Ledwie minęła chwila, iak wyszedł z namiotu,
Gdzie swego przyiaciela, rannego od grotu,
Z krwawego uniósł pola: tam o iego ranie
Biegłym lekarzom czułe kazał mieć staranie:
Sam zaś pośpieszał ieszcze dzielić męztwa sławę.
Neptun wziąwszy na siebie Toasa postawę,
Który był Kalidonu panem i Plerony,
A od ludu swoiego, iak bóg, uwielbiony;
„Królu! gdzie owa dumna Greków chluba, rzecze,
Grożących, że nic Troi upadku nie zwlecze?„
A wódz Kretów: „Toasie! mowa twoia próżna:
Mém zdaniem, dziś obwiniać nikogo nie można,
Nie znamy trwogi, każdy walecznie się biie,
Nikt przed śmiercią swéy głowy przez gnuśność nie kryie.
Ale Jowisz nas gnębi okrutnym sposobem,
On chce, aby te brzegi były naszym grobem.
Lecz ty, coś zawsze przykład waleczności dawał,
Coś i drugich zapalał, gdy który ustawał;
Dziś trway, zachęcay, w męztwie iest nasza nadzieia.„
Neptun mówi w te słowa do Jdomeneia: