Strona:Iliada2.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Niezmierną czuie radość; tak się rycerz cieszy,        491
Widząc, że tyle zanim bohatyrów śpieszy.
Straszliwy bóy się zaczął przy trupie Alkata,
Jęczą zbroje, gdy mnóstwo pocisków wylata,
Lecz w tym rycerzów tłumie, biiących się srodze,
Eneasz i król Krety, dwa naypierwsze wodze,
Wszystkie siły zbieraią, zręczni bronią władać,
I oba chcący sobie śmiertelny cios zadać.
Piérwszy Eneasz rzucił grot na przeciwnika,
Ale ten go postrzegłszy, przed śmiercią unika:
Choć silną ręką ciśnion, krwi pocisk niesyty,
Chybił, zawarczał tylko, i drży w ziemię wbity.
Wódz Krety zgubnym dosiągł Enomaia razem,
Przebił puklerz, wnętrzności wyciągnął żelazem:
Pada, i konaiący w zębach piasek gryzie,
A król wyciąga dzidę utkwioną w paizie:
Lecz od walecznych Troian obskoczon dokoła,
Pięknéy mu z ramion zbroi obedrzeć nie zdoła:
Nie umie tak, iak dawniéy, cofać się i gonić,
Swoię dzidę odzyskać, przed cudzą się schronić:
Wstępnym boiem odpędza dzielnie śmierć od siebie,
Ale niezdolny szybko uskoczyć w potrzebie.
Gdy więc wolnemi z pola krokami uchodzi,
Zażarty nań Deifob długą dzidą godzi:
Lecz go chybił, a za to trafił Marsa plemię,
Askalafa, ten upadł gryząc w zębach ziemię.