Strona:Iliada2.djvu/224

Ta strona została przepisana.

Weź Egidę, i w groźnéy wstrząsay nią prawicy,        231
By Greccy na iéy widok, drżeli woiownicy.
Szczególne miéy o wielkim Hektorze staranie,
Z nową w piersiach odwagą niechay w polu stanie,
Niech przed nim zbladłe Greków pierzchaią szeregi,
Póki o Hellespontu nie oprą się brzegi.
Wkrótce się los odmieni: moment niedaleki,
Kiedy znowu po ciężkich znoiach wytchną Greki.„
Rozkazał: wykonywa Feb zlecenie oyca:
Jak szybko leci iastrząb, grzywaczów zabóyca.
Żaden mu ptak lekkiemi nie wyrówna pióry;
Takim on właśnie lotem spadł z Jdeyskiéy góry.
Już bohatyr nie leżał, gdy Feb przed nim staie,
Siedział, odzyskał zmysły, przyiaciół poznaie,
Co mu we wszystkich byli przygodach nayszczersi;
Pot nie leie się z niego, nie robią mu piersi:
Tak go Jowisza pamięć ożywiła sama.
Apollo rzekł w te słowa do syna Pryama:
„Za co siedzisz na stronie, od woysk twoich zdala?
Co cię wyzuwa z siły? iaki ból przywala?
Uchylił Hektor powiek, i rzekł słabym głosem:
„Ktoś ty z bogów naylepszy, moim tknięty losem?
Nie wieszli, gdym przed flotą stoczył walkę śmiałą,
Aiax wtedy na ziemię obalił mię skałą?
Mniemałem, że odwiedzę dzisiay progi piekła,
Już iuż ledwie co ze mnie dusza nie uciekła.„