Strona:Iliada2.djvu/242

Ta strona została przepisana.

W tém przekonaniu, wszystkie swe siły wywarli,        699
Jedni, by zwyciężyli; drudzy, by odparli.
Hektor chwycił za okręt, co wiosły licznemi,
Protezylaia stawił na Troiańskiéy ziemi,
Ale go nie powrócił : zginął z wziętéy rany.
O iego walczą okręt Greki i Troiany.
Nikt tu strzał, nikt oszczepów dalekich nie ciska,
Obie równo zaiadłe strony walczą zbliska:
Okrutna rzeź, ten kole, ten rąbie, ten siecze,
Błyszczą się w rękach dzidy, siekiery i miecze,
Powietrze od orężów tłukących się chrzęści,
Z rąk, z ramion lecą szable strzaskane na części,
Podruzgotanych zbroi pełno na równinie,
Ziemia cała zbroczona, krwi potokiem płynie.
Hektor iak chwycił okręt, tak się ciągle trzyma,
Z zapalonemi na swych wołaiąc oczyma :
„Nieś pochodnie, następuy śmiało mężna młodzi,
Dzień ten dziesięcioletnie klęski nam nagrodzi:[1]
Weźmiemy flotę, całkiem wyrzniemy lud Grecki,
Bez woli bogów przyszedł ten naród zbóiecki.
Gnusność starych zrobiła, że się Grek ocalił,
Jabym był dawno natarł, ich zbił, flotę spalił,
Lecz mię wstrzymała starców rada zbyt ostrożna.
Dziś wszystkich błędów naszych powetować można.
Bo Jowisz nam łaskawey udziela opieki.„
Rzekł: oni z nową mocą natarli na Greki.

  1. Nie mógł poeta lepiéy wydać zapału Hektora, a razem zręczniéy go wymówić, że dawniéy na okrety Greckie nie uderzył.