Strona:Iliada2.djvu/331

Ta strona została przepisana.
ILIADA.
XIĘGA XVIII.

Gdy tam, nakształt pożaru, Mars bóy straszny zwodzi,
Antyloch przed oblicze Achilla przychodzi:
Rycerz stał przed nawami, na pole pozierał,
A serce naysmutnieyszym przeczuciom otwierał.
„Skąd to iest, słowy temi sam w sobie narzeka,
Że Grek, rozpierzchnion w polu, ku nawom ucieka?
Ach! by mię nie strapiła fortuna zaciekła!
Ach! by się nie zjściło, co mi Tetys rzekła:
Że, za życia moiego, na krwawey równinie,
Naydzielnieyszy z Ftyolów mąż od Troian zginie!
Pewnie los nieszczęsnego Patrokla dni skrócił! ...
Zleciłem, aby ognie zgasiwszy powrócił,
I nie śmiał bronią z mężnym Hektorem się ścierać.„
Gdy nie przestawał myśli tak smutnych rozbierać,
Nestora syn przychodzi, łza mu gęsta ciecze,
I żałosną donosząc nowinę, tak rzecze:
„Achillu: głos odemnie usłyszysz zbyt srogi:
Za co nas tak okrutnie utrapiły bogi!
Leży Patrokl! o nagie zwłoki Grek się biie,
Bo iuż zbroia, Hektora pyszne piersi kryie.„
Rzekł, iemu boleść czarną mgłą oczy zasłoni:
Wraz gorący w oboiéy garnąc popiół dłoni,