Strona:Iliada2.djvu/340

Ta strona została przepisana.

Trzykroć bohatyr, stoiąc nad okopem, krzyknął,        231
Trzykroć strach sprzymierzeńców i Troian przeniknął.
Tam dwunastu przednieyszych śmierć zwaliła mężów,
Spadli z wozów, od własnych przebici orężów.
Wreście Grecy, wyrwawszy z rzezi i posoki,
Na łożu pogrzebowém kładą martwe zwłoki.
Koło nich rzewnie wierni towarzysze płaczą.
Achilles napełniony żalem i rozpaczą.
Patrzy na smutne reszty ranami okryte:
Idzie, nad przyiacielem łzy leiąc obfite.
Sam pozwolił mu wozu i ognistych koni,
Lecz wróconego żywéy nie uściskał dłoni.
Tymczasem Juno można zbliża dzień do końca,
I nurzy w Oceanie świetną lampę słońca:
Gasną iego promienie. Grek, po długim znoiu,
Nareście znalazł przerwę tak ciężkiego boiu.
Troiańskie też na drugiéy bohatyry stronie,
Rzuciły rzezi pole, i wyprzęgły konie.
Przed wieczerzą, naprędce złożona ich rada:
Wszyscy zdumieni stoią, żaden z nich nie siada.[1]
Strach ściska serca mężów, zebranych w tém kole,
Że długo niewidziany rycerz wyszedł w pole.
Mądry Polidam pierwszy swe zdanie otwiera,
On przeszłe rzeczy widzi, on przyszłe przeziera:
Jednéy nocy się z mężnym Hektorem urodził,
Lecz ten radą, a tamten odwagą przechodził.

  1. To pomieszanie bohatyrów Troi i rada Polidama, daie straszne wyobrażenie o męztwie Achillesa. Skutek potwierdził, iak dobre było zdanie Polidama, lecz waleczność Hektora do przyięcia go skłonić się nie mogła.