Strona:Iliada2.djvu/343

Ta strona została przepisana.

Jeśli prawda, że w pole Achilles wychodzi,        309
Chciwie żądaiąc boiu, sam on sobie szkodzi.
Ja przed nim nie ustępię; mężnie mu dostoię,
Albo mam głowę iego, albo on ma moię:
Jeden się z nas uwieczni. Mars bezstronnie włada:
Kto chce zwalić drugiego, sam częstokroć pada.„
Rzekł: mowę te z okrzykiem przyięli Troianie,
Głupi! Pallas im zdrowe odebrała zdanie:
W Hektorze, źle radzącym, swoię ufność kładą,
A pogardzaią dobrą Polidama radą.
Biorą posiłek, czuynie na obozy baczą.
Przy Patroklu zaś całą noc Achiwi płaczą:
Łono iego Achilles w silnych cisnąc rękach,
Bez przerwy smutne ięki wydawał po iękach.
A iak lew, gdy mu dzieci skryte w gęstym lesie,
Przedarłszy się do kniei, myśliwiec uniesie,
Nie widząc ich, wróciwszy, srodze się zasmuca,
Potém ryczy okropnie, i wściekły się rzuca.
Obiegaiąc doliny za śladem człowieka;
Tak między niemi ięcząc Achilles narzeka:
O nieszczęście! o bogi okrutne! Niestety!
Jak ciężko był zwiedziony odemnie Menety,
Gdym go ciesząc, zaręczał: że, po wzięciu Troi,
Syn pełen sławy, łupów, żal iego ukoi.
Ale układy ludzkie, bogów niszczy wola:
Obudwu krwią chce wyrok zrumienić te pola.