Opuściwszy Jutrzenka Oceanu wody,
Rzucała blask na nieba i ziemskie narody:
Tetys przyszła do syna z górnego siedliska:
On ięcząc, martwe zwłoki przyiaciela ściska,
Z płaczącym wodzem, broni towarzysze płaczą.
Matka ściskaiąc syna zjętego rospaczą:
„Czas iuż, móy synu! rzecze, by ten ból przeminął
Niech zmarły leży; z boga wyroku on zginął.
Oto zbroia, Wulkana przemysłem zrobiona,
Jakiéy żaden śmiertelny nie wdział na ramiona.„
To rzekłszy, świetny ciężar składa mu pod nogą.
Jęknęła groźnie zbroia: przerażeni trwogą,
Nie śmieli Ftyotowie ciągnąć po niéy okiem,
Ale się nagle drżącym w tył cofali krokiem.
Pelid, gdy ią obaczył, gniew mu serce ścisnął,
I pod powieką ogniem iskrzącym się błysnął.
Chciwą ręką cudowny dar boga uchwycił,
A gdy się iuż tak miłym widokiem nasycił;
„Matko! zawoła, bóg mię tym darem zaszczyca,
Boska go wyrobiła, nie ludzka prawica.
Ja nie zwlekaiąc, piersi do boiu uzbroię:
Lecz kiedy się oddalę stąd, bardzo się boię,