Strona:Iliada2.djvu/377

Ta strona została przepisana.

Jdomeney i Fenix zostali w namiocie.        309
Cieszą, nic go pocieszyć nic może w tęsknocie,
Aż stanie wśród krwawego Marsa boiowiska.
Dręcząca pamięć nowe ięki mu wyciska.
„Biedny! lecz naygodnieyszy moiego kochania!
Tyś o mnie, przyiacielu, czułe miał starania,
Tyś gotował posiłek, tyś móy stół nakrywał,
Kiedy na pole sławy dźwięk Marsa nas wzywał:
Dzisiay, gdy cię na łożu pogrzebném oglądam,
Nic nie chcę, łzami tylko zasilać się żądam.
Cóż mi pokarm bez tego, co obok mnie siedział?...
Gdybym nawet o śmierci oyca się dowiedział,
Nie czułbym w piersiach moich boleśnieyszey rany!
Może teraz we Ftyi starzec rozpłakany,
Wzdycha, pragnąc godnego siebie widzieć syna;
A mnie obca daleko trzyma tu kraina,
Dla złey Heleny długie toczącego boie.
Gdyby zmarł Neoptolem, lube dziecię moie,[1]
Bogom podobne dziecię, ieśli tylko żyie;
I ten mi raz boleśniéy serca nie przebiie!
W nadziei, iż mię tylko zgubią tutay bogi,
Mniemałem, że ty wrócisz, przyiacielu drogi,
Syna mego ze Scyru do domu wprowadzisz,
Oddasz skarby, na oyców tronie go posadzisz.
Umarł Peley... lub ieśli wśród żywych się mieści,
Zgrzybiały, wlekąc resztę dni w smutku, w boleści,

  1. W boleści wszystkie rzeczy sobie człowiek czarno wystawia.