Strona:Iliada3.djvu/023

Ta strona została przepisana.

Język lata, i podłych słów nie umie szczędzić.        257
Nie wierz zatém, byś z pola groźbą mógł mię spędzić.
W inney cale ci trzeba doświadczyć mię probie:
Nuż więc! długiemi dzidy walczmy przeciw sobie.„
Wraz ogromnym uderzył w świetny puklerz ciosem,
Ten silnie wstrząśnion, ryknął straszliwym odgłosem:
Wziąwszy raz tak gwałtowny, Achilles się zdumiał,
Wystawił przed się puklerz, zląkł się, bo rozumiał,
Że go na wylot przeydzie oszczep Eneasza,
Nieuważny! iak próżną trwogą, się zastrasza!
Nie wie, że zbroia boska, co mu piersi kryie,
Naytęższego człowieka zamachy odbiie.
Teraz iéy Eneasza dzida nie przedarła,
Złota ią zatrzymała blacha, i odparła:
I chociaż dwie przebiła, trzy iednak zostały.
Bo dzieło boskie robiąc sztukmistrz doskonały,
Dwie blach z cyny, dwie z miedzi, piątą złotą nadał,
Na niéy więc resztę siły krwawy cios postradał.
Wtedy z kolei pocisk Achilles wymierza,
I górny brzeg utrafia gładkiego puklerza,
Gdzie z cienką miedzią lekki rzemień się umnieszczał:
Przebił go Pelioński iesion, ten zatrzeszczał.
Eneasz zebrał członki, do ziemi się schylił,
Wystawił przed się puklerz, i tak cios omylił,
Który mu tuż nad samym grzbietem lecąc warczy:
Tkwi w ziemi, potrzaskawszy dwa obwody tarczy,