Strona:Iliada3.djvu/024

Ta strona została przepisana.

Powstał, ale strach wielki rycerza zamroczył,        283
Kiedy tak blisko siebie grot straszliwy zoczył.
Pelid miecza dobywa, i głośno wykrzyka,
Z nowym ciosem na swego bieżąc przeciwnika.
I Eneasz w zapale męzkim nie ostygnął,
Silną ręką ogromny kamień z ziemi dźwignął:
Dzisiay dwóch ludzi spólna nie ruszy go praca,
On go sam i podnosi, i łatwo obraca.
I byłby Achillowi, co na niego wpadał,
Lub w puklerz, lub w przyłbicę, raz nielekki zadał,
Bo od śmierci w swey zbroi, życie miał bezpieczne;
Pelidby go zaś mieczem w cienie wtrącił wieczne;
Gdy Neptun, który na tę bitwę patrzył bacznie,
Bogom swoię troskliwość tak wyrażać zacznie.
„Żałuię Eneasza, nieśmiertelne bogi,
Wkrótce zwalon, odwiedzi czarne piekieł progi.
Porwał się na Pelida, zwiedziony od Feba,
A teraz opuszczony, gdy mu wsparcia trzeba.
Ale za cóż niewinny ma za winnych ginąć?
On, który dnia iednego nie może przeminąć,
Aby nie uczcił panów górnego siedliska?
Oddalmy śmierć od niego, która tak iest bliska.
Jowiszby na to sarknął, gdyby się miał zwalić:
Przeznaczenie wyroków iego chce ocalić,
By Dardana zupełnie ród się nie zagubił.
Jego naybardziéy Jowisz ze wszystkich polubił