Strona:Iliada3.djvu/056

Ta strona została przepisana.

 
Ale między bogami nowa kłótnia wzrosła,        387
I zawziętych nienawiść na dwie strony niosła,
Lecą na siebie, w ręku z groźnemi oszczepy,
Ryknęła ziemia, nieba zatrzęsły się sklepy.[1]
Obaczywszy z Olimpu Jowisz co się dzieie,
Patrzy na walkę bogów, a w sercu się śmieie.
Już nie stoią osobno, iuż bitwa się wszczyna,
Dziurawiący puklerze Mars walkę zaczyna:
A zbroyną maiąc rękę zabóyczem żelazem,
Do Pallady zelżywym tak rzecze wyrazem:
„Bezwstydnico! ty tylko mordami oddychasz,
Zaco bogów do boiu przez twą dumę wpychasz?
Przypomniy, iakeś na mnie zagrzała Tydyda:
Twą ręką prowadzona była iego dzida,
Tyś ią utkwiła w ciele, tyś skórę rozdarła:
Dziś mi tego przypłacisz, gdyś ze mną się starła.„
Rzekł, i zamach na straszną Egidę natężył,
Któreyby sam Jowisza piorun nie zwyciężył:
W nią krwawy Mars pcha ostrze długiego dziryta.
Cofa się wtył Minerwa, ręką silną chwyta
Kamień wielki i ostry: nim starzy dziedzice
Oznaczyli na polu dwóch gruntów granice.
Tym w szyię trafia Marsa, i pozbawia siły,
Upadł, a członki iego siedem stay okryły,
Włos w piasku zwalał, ziemia pod ciężarem iękła,
I z ogromnym łoskotem ciężka zbroia szczękła.

  1. Bitwa bogów przygotowana z taką okazałością i pompą, nie odpowiada wcale oczekiwaniu czytelnika. Widać, że Homer, mimo nayobfitszego gieniiuszu, nie mógł się w opisaniu iéy utrzymać. Minerwa obala Marsa i Wenerę, Juno policzki daie Dyanie, Neptun i Apollo kończą rzecz, na przekazach, Merkuryusz zbywa grzecznemi wyrazami Latonę. Tu prawdziwie zaspał Homer. Jeśli z téy materyi nie mógł nic wielkiego wyciągnąć, lepiéy iéy było nie tykać.