Strona:Iliada3.djvu/173

Ta strona została przepisana.

To rycerz powiedziawszy, rękę starca bierze,        673
Aby zaufał iego szczerości i wierze.
Zaraz Pryam i woźny pod przysionek wyśli,
Kładą się, oba pełni niespokoynych myśli.
Pelid wgłębi namiotu do spoczynku idzie,
I słodko śpi przy swoiéy pięknéy Bryzeidzie.
Tak spoczywał ród bogów i ród ludzi ziemny,
Merkurego nie chwycił powiek sen przyiemny,
I cały w różnych myślach, nie przestawał radzić,
Jak straż podeyśdź, Pryama skrycie wyprowadzić.
Więc, stanąwszy nad głową, mówi poseł boski:
„Toż cię, starcze, iuż żadne nie zaymuią troski?
Że Pelid cię oszczędził, uczcił wiek dostoyny.
Możesz wśród nieprzyiaciół bawić się spokoyny?
Drogąś opłatą syna lubego odkupił,
Ale się lękay, by cię więcéy Grek nie złupił.
Niech się o tobie Atryd, niech się obóz dowie,
Trzykroć tyle za ciebie muszą dadź synowie.„
Zląkł się, wzbudził woźnego: Merkury do wozu
Zaprzągł konie i muły, i ruszył z obozu.
Spieszą się: ich wyiazdu nie poczuły Greki.
Gdy do krętéy Skamandru zbliżyli się rzeki,
Która z nieśmiertelnego Jowisza się rodzi,
Merkury bystrym lotem do nieba odchodzi.
Już Jutrzenka szkarłatne ukazała skronie:
Oni ku miastu z jękiem popędzaią konie.